Słuchajcie jaka historia. Byłem
wczoraj zwyczajowo na spacerze. Zapuściłem się w dalsze tereny, odległe od
mojego miejsca zamieszkania. Nie znam całego miasta, ale mapę przestudiowałem
niejednokrotnie i stąd mogę sobie wędrować bezpiecznie i nie bać się, że
zabłądzę.
Ale co się wydarzyło? Byłem już
dość daleko w jednej z niebezpieczniejszych dzielnic, ale nie miałem jakiś
specjalnych obaw. Poza tym robiła się dopiero szarówka, więc też sporo ludzi na
chodnikach i było spokojnie. Idę sobie tak przed siebie, podziwiam kamienice i
nagle słyszę awanturę, płaczące dziecko z jednej z nich. Zwolniłem kroku, bo
coś mnie tknęło, że tak trzeba. Nagle ludzie zniknęli w około, tak jakby nie
chcieli słyszeć, co się dzieje – wybierali okrężne drogi, omijali szerokim
łukiem kamienicę z dziwnymi odgłosami przemocy.
Zatrzymałem się pod oknem, z
którego wydobywał się hałas. Stałem może z 20 sekund, gdy nagle okno się
otworzyło i wyskoczył z niego mały chłopiec – może z 5 lat. Skoczył prosto na
mnie. Złapałem go. Płakał.
W ręku trzymał sznurówkę, więc
spojrzałem na jego buty. Jeden nie był zawiązany. Widać chłopiec nie zdążył.
Dla bezpieczeństwa tej rodziny nie podaję lokalizacji ich miejsca zamieszkania,
ale chyba nie będzie tajemnicą, ze chłopiec miał na imię Pawełek.
Pawełek był przerażony, więc go
uspokoiłem troszkę i zapytałem co się dzieje. Okazało się, że w domu miedzy
wynikła jakaś awantura. Zastanawiałem się nad policją w tym momencie.
Powiedziałem mu, że zajmę się tym i że może czuć się bezpiecznie. Krzyknąłem do
środka, że jestem świadkiem tego co się dzieje i że Paweł jest ze mną. Nikt nie
zareagował, Paweł płakał i coś mamrotał pod nosem, że on zrobi mamie krzywdę.
Zadzwoniłem w tym momencie na komisariat. Po 5 minutach policja była na
miejscu. Na szczęście najbliższy komisariat był nieopodal.
Panowie policjanci zajęci się
wszystkim w ostatnim dobrym momencie. Po jakiś 10 minutach z domu wyprowadzili
pijanego mężczyznę, który okazał się później jakimś dalekim krewnym Pawełka i
jego mamy.
Jego mama zawstydzona dziękował mi
za pomoc. Popłynęło jej kilka łez i powiedziała, że nie wie, jakby to się
zakończyło… Tak sobie pomyślałem, jak dobrze czasem wyjść z domu i być w
odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze… Kto by pomyślał, że mogę komuś pomóc,
przyczynić się do uratowania jemu życia?? Mam tez jeszcze jedno przemyślenie w
tej kwestii – dlaczego ludzie nie zareagowali wcześniej? Co się dzieje z nami?
Jak bardzo musimy być znieczuleni – przeraża mnie to. Czy jeśli ja byłbym w
podobnej sytuacji…. Ehh, wolę nie myśleć o tym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz